Hanna Etemadi: Coraz więcej par decyduje się na życie w konkubinacie, w tak zwanych układach partnerskich. Partnerstwo zakłada „równouprawnienie”, a taka relacja między kobietą a mężczyzną - moim zdaniem - jest w naszej tradycji czymś nowym. Wydaje mi się też, że wcale tak powszechnie nie akceptowanym, bo przecież tradycja zawsze stawiała kobietę w pozycji uzależnienia.

 

POKONAJ SAMOTNOŚĆ Co się stało z naszą miłością?Zuzanna Celmer: Jeśli obracamy się w kręgu obyczajowości europejskiej, generalnie ma pani rację. Sięgnijmy chociażby do nie tak znowu odległej przeszłości, jaką jest średniowiecze. Oto, co pisze na ten temat Robert Bartlett w „Panoramie średniowiecza”: „ Kobiety pełniły przede wszystkim rolę matek, żon i córek, mających jedynie ograniczone prawa. Pozycja kobiety wynikała z postawy mężczyzn, ta zaś pozostawała dziwnie niekonsekwentna. Kobiety były dla nich jednocześnie źródłem grzechu (Ewa) i ucieleśnieniem czystości (Najświętsza Maria Panna). W domu traktowano je niewiele lepiej niż niewolnice, z drugiej strony konwencja dworskiej miłości czyniła z nich otaczane czcią na wpół niebiańskie istoty. Te kobiety, o których wspomina historia, były raczej osobami wyjątkowymi niż przeciętnymi niewiastami, które uniknęły uzależnienia w małżeństwie, niebezpieczeństwa macierzyństwa, pracy fizycznej i stały się w miarę samodzielne”. Dodaje też, że niewielkiej liczbie kobiet udawało się jednak pracować samodzielnie, prowadzić handel lub kierować własnym warsztatem. Nie bez powodu przywołuję ten opis, ponieważ w następnych wiekach bywało podobnie, choć zależnie od kraju, środowiska i indywidualnej sytuacji konkretnej kobiety ten obyczajowy gorset albo nieco się poluźniał, albo mocniej ściągał. Nic zatem dziwnego, że nasze rodzime porzekadło, wysnute z życiowego doświadczenia głosiło: „Gdy na dziewczynę zawołają żono, już ją żywcem pogrzebiono”.

 

H.E. W czasach nowożytnych było już chyba lepiej. Chociaż na ogół kobiety „były domem”, oficjalnie tym domem rządził mężczyzna. Stare, znane przysłowie, że mężczyzna jest głową rodziny, ale kobieta szyją, która tą głową kręci, wiele nam mówi o rzeczywistych układach między małżonkami. Zresztą osobiście obserwowałam takie relacje w domu dziadków i rodziców. Nie muszę dodawać, że oczywiście na zewnątrz ostatnie słowo należało do męża.

Z.C. W wielu stadłach jest tak do dziś i sądzę, że mimo powtarzanego we wszystkich odmianach terminu partnerstwa, jakim określa się współczesny związek dwojga, ta sytuacja będzie nadal się zdarzała. To przecież zależy od cech charakteru każdego z partnerów, stopnia ich życiowej energii, zaradności, umiejętności oceny aktualnych zdarzeń, decyzyjności i tym podobnych walorów. Jeśli kobieta umiejętnie i z wyczuciem steruje wspólnym życiem, a mężczyzna nie czuje się przez to zagrożony w poczuciu własnej wartości, wszystko w porządku. Gorzej, jeśli dla osiągania swoich celów używa manipulacji, co po pewnym czasie zostanie zauważone i przykro rozliczone. Dotyczy to zresztą obu stron.

H.E. Ale przecież w dalszym ciągu funkcjonuje w społecznym obiegu takie stwierdzenie, jak na przykład: Andrzejowie przyjdą dziś na obiad – czyż nie? Mnie to złości. Powinno być „Andrzej z żoną”.

Z.C. Współczesna kobieta powie raczej: „ Na obiedzie będzie Basia z mężem”. Rozumiem jednak, że podaje to pani jako dowód, że kobieta nadal jest zależna od mężczyzny. Że nadal przede wszystkim jego uważa się za głowę rodziny, a ją stawia na niższej pozycji?

H.E. Może już nie tak otwarcie i jednoznacznie. Przynajmniej w miastach, które są uważane za bardziej postępowe obyczajowo. A wieś? Czy ma pani kontakt z małżeństwami ze wsi? Czy tam też jest mowa o partnerstwie? Jestem ciekawa.

Z.C. Oczywiście. Mieszkanki wsi korzystają przecież z telewizji, Internetu, mają żywy kontakt z najbliższym miastem, choćby poprzez studia, wyjeżdżają na zagraniczne wycieczki, do pracy i w niczym nie ustępują swoim miejskim rówieśnicom. To oznacza, że podobnie postrzegają swoje związki emocjonalne. Można oczywiście zauważyć, że społeczność wiejska, podobnie, jak społeczność mniejszych miasteczek bywa bardziej kontrolująca - a przez to bardziej rygorystyczna - ponieważ ludzie lepiej się tam znają, niż w dużym mieście. Stąd nie wszystkie zachowania, na które może sobie pozwolić anonimowy mieszkaniec miasta będą tam akceptowane. Niemniej, bez względu na to, jak wygląda rzeczywistość indywidualnej pary, pojęcie partnerstwa na dobre się zakorzeniło w ogólnej świadomości.

H.E. Jeśli tak, to przecież fundamentem tego pojęcia jest równouprawnienie. Tymczasem czy nie jest tak, że prawie każdy mężczyzna marzy o ciepłym domu, w którym kobieta czeka na niego z obiadem, a co więcej, oczekuje, że sama ten obiad przygotuje i mu poda? Czy nie jest to egoizm?

POKONAJ SAMOTNOŚĆ Co się stało z naszą miłością?POKONAJ SAMOTNOŚĆ Co się stało z naszą miłością?Z.C. I tak, i nie. To przecież spuścizna wielowiekowej tradycji, z której on może nawet nie zdawać sobie sprawy. Tak właśnie przejawiają się stereotypy kulturowe wyznaczające określone role obu płciom wraz z całym zestawem przypisanych im zachowań. Tradycyjny mężczyzna wychowany w domu, w którym gospodarstwem zajmowała się przede wszystkim matka i babcia będzie podświadomie oczekiwał, że żona przejmie ten model, nawet wtedy, kiedy sama jest osobą pracującą. Pamiętam na przykład pewną parę z dość długim stażem małżeńskim, pracującą w jednym zakładzie pracy. Wspólnie zatem wychodzili rano z domu i wspólnie do niego wracali. Pierwsze słowa męża po powrocie do domu, kierowane do żony brzmiały: co z obiadem? Brzmi to, jak dowcip, ale wypowiadane było serio. Zauważmy jednak, że duża część współczesnych mężczyzn, choć z wdzięcznością przyjmie ugotowanie przez żonę posiłku, zdaje sobie jednak sprawę z jej zawodowych obciążeń i czynnie uczestniczy w domowych zajęciach. Znam rodziny, w których to mąż wstaje wcześniej i przygotowuje śniadanie dla wszystkich domowników, robi kolację, a nawet specjalizuje się w pieczeniu ciast. Role nie są już tak sztywne, jak w poprzednich pokoleniach, co najlepiej widzimy w zmieniającym się paradygmacie ojcostwa. Miejsce dawnego, niedostępnego i nie okazującego uczuć ojca, zajął wrażliwy na potrzeby swoich dzieci, cieszący się nimi i dzielący z ich matką pielęgnacyjne i wychowawcze obowiązki tata.

H.E. Nie chce chyba pani powiedzieć, że taka postawa mężczyzn wobec kobiet i dzieci stała się powszechna?

Z.C. Nie. Pokazuję tylko zaznaczający się współcześnie nowy typ zachowań, realizujący w praktyce ideę stadła partnerskiego. Zmiana świadomości co do charakteru wzajemnych relacji jest ogromna, nawet, jeśli nie jest jeszcze powszechnie uwzględniana. Nadal, co stwierdzam z przykrością, spotykamy egoistycznie uformowanych mężczyzn, niemal jak z epoki kamienia łupanego, nie przyjmujących do wiadomości, że czasy się zmieniły. I – przykro to powiedzieć – opatrznie rozumiejących tę ideę kobiet. Dla wielu z nich równouprawnienie jest równoznaczne z roszczeniowym stosunkiem do towarzysza życia, nie kończącą się litanią wymagań, bez taryfy ulgowej.

H.E. Może bierze się to z nierównego podziału obowiązków, jeśli oboje pracują? Czy nie jest tak, że to mężczyzna jest zawsze bardziej zajęty, bo na przykład robi karierę, szkoli się, ma różnego typu wyjazdy służbowe? Natomiast kobieta, mimo że pracuje, równolegle zajmuje się na co dzień prowadzeniem domu, czyli takimi prozaicznymi zajęciami, jak pranie, magiel, sprzątanie, dbanie o ogólny ład, często pilnując także terminów różnych płatności itp. Tylko zakupy bywają najczęściej „partnerskie” i to też na ogół te podstawowe.

Z.C. Istotnie w wielu związkach tak właśnie bywa. Od niepamiętnych czasów wszystkie te zajęcia, może poza płatnościami, wiązały się z tradycyjną rolą kobiety i spora część mężczyzn oczekuje, że tak będzie nadal. Ale przecież ten model pożycia ulega na naszych oczach zasadniczej zmianie! Dziś nowoczesna kobieta nie chce już pracować na dwóch etatach – jak określa się jej obciążenia wynikające z obowiązków zawodowych i domowych. Tym bardziej, że jest równie dobrze, a bywa, że często lepiej wykształcona niż jej partner, też robi karierę, podnosi swoje kwalifikacje, realizuje swoje zainteresowania i ostatnią rzeczą, jakiej by pragnęła jest powielenie sytuacji własnej matki, czy babki, jeśli te dały się wciągnąć w rodzinny kierat. Dlatego chcąc czy też nie, współczesny mężczyzna musi odejść od starych schematów zachowań (jak to zwięźle określił kiedyś jeden z moich znajomych: ”chłop jest w domu od tego, żeby przyniósł pieniądze i wyrzucił śmieci”), zmienić swoją postawę wobec wspólnego gospodarstwa, wychowania dzieci i wszystkiego, co wiąże się ze wspólnym życiem, jeśli zależy mu na tym, aby w tej wspólnocie zaistnieć i znaleźć w niej swoje miejsce.

H.E. No właśnie: dzieci. Z zasady sprawy szkolne są dzielone między małżonków ale już choroby, wizyty u lekarzy, szeroko pojęta troska o zdrowie, w znanych mi związkach należą do kobiet. To przecież one zwalniają się z pracy, jeśli jest taka potrzeba, bo mąż nie może. To one idą na urlop macierzyński i wychowawczy ryzykując, że praca nie będzie na nie czekać. I tak dalej…

Z.C. Problemy, które pani porusza są szeroko omawiane w specjalistycznej literaturze i stanowią częsty przedmiot konfliktów w związkach. Są ogniskami zapalnymi prowokującymi te konflikty i nie zawsze – nawet, jeśli para zdecyduje się skorzystać z pomocy małżeńskiego doradcy – znajdują pozytywne rozwiązanie.

H.E. Dlaczego?

Z.C. O tradycyjnym podejściu do wzajemnych zobowiązań już mówiłyśmy. Ale dla pełnej analizy przyczyn takiego stanu rzeczy trzeba uwypuklić niezmiernie istotną kwestię, a mianowicie po pierwsze - przekonanie młodych, że niemal wszystko im się należy z racji samego istnienia, po drugie - że inni powinni się do tego dostosowywać. Jak zwykle uogólnianie tego stwierdzenia w odniesieniu do wszystkich młodych byłoby niesprawiedliwe, ale takie właśnie egoistyczne podejście do życia, nastawienie przede wszystkim na własną wygodę, niechęć do wzięcia na siebie części obciążeń, jakie zawsze niesie ze sobą wspólne życie staje się przyczyną rozpadu związków, zarówno formalnych, jak i nieformalnych. Coraz też częściej leży u podłoża decyzji, żeby w żadne związki w ogóle się nie angażować.

H.E. Czego zatem brakuje?

Z.C. Umiejętności współdziałania, brania pod uwagę potrzeb drugiego, zrozumienia, że życie z zasady jest sztuką wyboru, a bycie razem wymaga dokonywania takich wyborów, które zadowolą obie strony. Taką uwrażliwiającą na innych postawę kształtuje się od wczesnego dzieciństwa i utrwala w następnych etapach wychowania. Tymczasem doświadczone nauczycielki wychowania początkowego skarżą się na nadopiekuńczość rodziców, którzy najdrobniejszą uwagę skierowaną do pierwszoklasisty, na przykład żeby bardziej przyłożył się do równego rysowania szlaczka w zeszycie, przyjmują jako umyślne i wrogie działanie na rzecz swojej pociechy. „Mam w klasie trzydziestkę domowych geniuszy przeświadczonych, że każde z nich jest lepsze od pozostałych – mówi jedna z wychowawczyń. I jak tu nauczyć je współdziałania, liczenia się z kolegami, cieszenia nie tylko ze swoich, ale i z cudzych sukcesów, skoro dom nie tylko w tym nie pomaga, ale wręcz przeszkadza”.

H.E. Czyli w rezultacie tego przeświadczenia egoistyczne domaganie się swoich racji w związku, dbanie o własny interes, spychanie na partnera większości domowych obowiązków?

Z.C. Właśnie. Oczywiście nie zawsze i nie we wszystkich układach. Jak już mówiłam są także inne związki, ale te nie opisują swojego harmonijnego pożycia w blogach i na forach internetowych. Dlatego częściej słyszymy o tych nieudanych, w których egoizm i brak krytycyzmu wobec wyniesionych z domu wzorców zniszczył najbardziej nawet płomienne na początku uczucie. Wtedy, przeżywając porażkę swoich nadziei, ludzie pytają ze zdumieniem: jak to możliwe? Co się stało z naszą miłością?

 

 


Zuzanna CelmerZuzanna Celmer
Jest licencjonowaną terapeutką. Jest autorką 9 książek, z których trzy zostały przetłumaczone na języki obce i wielu publikacji poruszających kwestie jakości życia w związku i społeczeństwie. Prowadzi terapię indywidualną i grupową, seminaria szkoleniowe dla firm w Polsce oraz treningi interpersonalne w Rosji.


 

Hanna EtemadiHanna Etemadi
Znana dziennikarka telewizyjna i dokumentalistka, autorka wielu filmów, programów publicystycznych, literackich i poradnikowych, w tym także z dziedziny medycyny, zdrowia i urody. Od lat pasjonuje się medycyną klasyczną i naturalną, zwłaszcza medycyną Dalekiego Wschodu. Publikuje artykuły i reportaże ze spotkań z pionierami nowych metod diagnozowania i leczenia.

 

Artykuł z magazynu Apetyt na zdrowie nr 12 (marzec-kwiecień 2012)
pobierz artykuł w formacie PDF